niedziela, 19 lipca 2009

Adrenalina:)

Pewnie każdy z nas tak ma, że nim zdążymy dobrze skończyć jedną dużą rzecz to już trzeba się brać za następne. Dobrze jeśli mają one jakąś gradację ważności, ale często przecież wszystko wydaje się być równie ważne i pilne. I nieraz bywa, że musimy robić wszystko naraz:( A wtedy niestety zwykle nie da się wszystkiego zrobić dobrze. Życie zaczyna w takich chwilach zdaje się przypominać koszmar bez końca. Śpi się kiepsko, idzie się do pracy zmęczonym i zaczynają się kłopoty.I bywa, że załącza się pesymistyczna wizja całego świata. Jednak ja uwielbiam myśleć o takiej sytuacji jak o wyzwaniu sportowym: triathlonie, penthatlonie czy czyms jeszcze bardziej wymagającym. Wtedy daje się wyczuć taki dreszczyk emocji, jak przed skokiem z wysokiego urwiska do morza, lub przed wysoką falą na łódce. Za chwilę wydaja mi się, że to już koniec, że nie dasz rady i utoniesz. Ale wszystko znika w chwili gdy oststnie milimetry stopy odbijają się od krawędzi skały, lub pierwsze krople ze spienionej grzywy fali moczą pokład. Wciąga nas akcja i istnieje tylko tu i teraz, barwy nabierają nasycenia, kontrasty zyskują ostrości. Mięśnie napinają się do granic możliwośći. Czas pędzi niczym bolid po torze w Le Mans, a nam się wydaje, że zaledwie płynie leniwie niczym parowiec po Missisipi. I nagle okazuje się, że daliśmy radę, że żyjemy i oddychamy pełną pierśią. Wydaje sie to cudem, ale jest faktem i to jest niesamowite.
Tak to adrenalina, to mnie nakręca, daje siłę by żyć i działać dalej.Dlatego zachęcam do obejrzenia poniższego teledysku: Erde, Pih, Pyskaty - W Oku Błysk - Stunt Style2
Jak zwykle pozdrawiam wszystkich czytelników i czekam na komentarze :)

wtorek, 28 kwietnia 2009

Czas profesjonalistów - czy tylko??

"Witam ponownie, jest niewymownie, wokół ptaszki kwilą cudownie" jak spiewał jakiś czas temu niezapomniany Yaro a Reni Jusis zapodawała mu chórki. Oczywiście wszyscy widzą, że wiosna przyszła, czy tego chcemy czy nie czas upływa. Z każda chwilą stajemy się coraz starsi co oczywiście nie znaczy automatycznie, że mądrzejsi. Niewątpliwie po drodze zbieramy sporo doświadczeń, zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym. Dobrze tym, którzy idąc na studia od razu wiedzą, że będa pracować w wyuczonym zawodzie. Co innego jeśli poszliśmy na kierunek, który nas fascynował, ale niestety jego ukończenie nie umożliwia otrzymania dobrze płatnej pracy w ramch naszej specjalności.  Co wtedy?? Niektórzy mawiają, że po prostu dana osoba źle wybrała kierunek, bo trzeba było pójśc na coś "życiowego" i nie byłoby problemu. Jednak ja tego nie kupuję, bo pomimo ciągłego zapotrzebowania na informatyków, prawników czy lekarzy społeczeństwo nie może się składać wyłącznie z przedstawicieli tych zawodów. Ktoś powie, że wybór mniej obleganego kierunku to ucieczka z lenistwa przed rywalizacją na rynku pracy, bo najlepsi i tak się przebiją. Czy tak jest naprawdę?? Obawiam się, że jest wręcz odwrotnie - wiele zawodów jest wręcz na granicy wymarcia bo ludzie przed nimi uciekają. Bo albo studia są bardzo trudne ale praca po nich nie daje własnie godnej płacy. ( Tak na marginesie, kto mi wytłumaczy co to jest"owa godna płaca"?? Jak ją wyznaczyć??) Albo nawet studia nie są bardzo trudne, ale praca w zawodzie jest naprawdę wyczerpująca jeśli traktuje się ją poważnie. Co gorsza bardzo czesto tak jest, że studia nie przygotowują nas do rzeczywistego samodzielnego wykonywania wyuczonego zawodu. I nawet jesli znajdziemy zatrudnienie w naszej specjalności to i tak nie ma nikogo kto by nas wprowadził w arkana zawodu. Dziś zanika już praktykowana od starożytnosci, relacja: mistrz - uczeń. Gdzie wiedza zdobyta w toku ciękiej pracy zawodowej nie ulegała przepadkowi a wręcz była kumulowana przez kolejne pokolenia, które ulepszały receptury, pilnowały jakości i staranności wykonania dzieła by dorównać tradycji swych poprzedników.I  kiedy tej relacji nie ma zachodzi zjawisko dyktatury dyletantów, bo szef się nie za bardzo zna bo  nikt go nie uczył więc i on nie uczy podwładnych ale autorytatywnie roztrzyga o poziomie ich pracy.Oczywiście to podejście jest transmitowane w dół do klienta, co prawda żaden dział CS (Customer Service) nie może sobie na to pozwolic wprost, ale de facto właśnie kupujący jako ostateczny odbiorca jest nabijany w butelkę. Często nawet nie ma o tym pojęcia, choć może to i dobrze bo jak mawiali mędrcy : niewiedza jest błogosławieństwem.
Z drugiej strony są sytuacje, że życie jednak brutalnie weryfikuje ów profesjonalizm, najlepiej wiedzą o tym ci, którzy w swoich zawodach grają o życie swoje lub innych. Tam bardzo szybko okazuje sie kto zna sie na rzeczy, a kto tylko belfuje. W reszcie przypadków dłużej lub krócej, ale można swoją niekompetencję maskować. Pytanie brzmi: do kiedy jest to możliwe?? Oczywiście do czasu aż ktoś się zorientuje i postanowi zrobić z tego problem. Może to być szef a może to być i klient, możemy to też być my sami jeśli się przebudzimy. Kiedy stwierdzimy, że tak naprawdę to nie chodzi o to by być profesjonalistą, ale o to by być pasjonatem w tym co robimy. Prawdziwa pasja nigdy się nie wyczerpie ani nie wygaśnie, stale będzie nas inspirowac do wdrapywania się na wyżyny naszych możliwości i nawet się nie zorientujemy kiedy to inni zaczną nas uważać za zawodowców w tym co robimy. Czas będzie mijał a my będziemy coraz lepsi i coraz mądrzejsi, i w końcu by móc się dalej rozwijać dostrzeżemy, że musimy zacząć się naszą wiedzą dzielić z innymi - młodszymi kolegami po fachu. Może w ten sposób zostanie przywrócona realcja: mistrz-uczeń i równowaga w społeczeństwie, gdzie nie potrzeba będzie np. tylko: księgowych, psychologów i marketingowców. To tyle na dziś, a na zakończenie jeszcze, zgodnie z tradycją tych wpisów, piosenka. Tym razem polecam Borixona - Zacieram ręce dzieciak http://www.youtube.com/watch?v=66o28SYM0Og
Pod  spodem zachęcam do komentowania i miłego słuchania życzę :)
h.

niedziela, 22 marca 2009

Zmiany, zmianny, zmiany albo układ jest wszystkim

Pewien mój znajomy mawia iż: "zmiana decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia" to znaczy jeżeli twój szef rano dał ci zadanie posklejania kopert a po lunchu kazał ci je rozklejać ( co przecież jest idiotyczne nie??) to znaczy tylko tyle, że twój szef jest nadal szefem. 
Szefowie są różni, każdy to wie. Jedni są mili w obejściu inni gburowaci. Jedni mają milion pomysłów na minutę ( czyżby ADHD?) inni nie mają ich wogóle i trzeba im pod nos podstawiać gotowe rozwiązania. 
Nowy szef to zawsze są zmiany, zmiana pracy to i zawsze nowy szef. Pewnie nikt z nas tego typu zmian nie lubi, no chyba, że wiążą się z gwałtowną podwyżką czy awansem zawodowym. Jedynym sposobem by tego uniknąć jest być swoim własnym szefem. Niestety nie jest to takie proste, z wyjątkiem sytuacji dziedziczymy rodzinny biznes  lub dużo pieniędzy. 
Dużo się swego czasu mówiło o zawodach korporacyjnych by nie powiedzieć kastowych typu lekarze, prawnicy, artyści. Gdzie trudno jest zaistnieć gdy nie ma się powiązań rodzinnych lub towarzyskich.
Myślę, że podobnie jest i z mediami, co prawda dziś każdy może założyć i prowadzic bloga. Jednak nie czarujmy się, nawet tu siła rażenia jest rażąco dysproporcjonalna gdy prowadzi go jakaś znana postać pod własnym nazwiskiem i anonimowy bloger. 
Ostatnio powstały nawet całe serwisy blogowe dydykowane pod celebrytów (sic! dziś politycy są celebrytami) co prawda mają one część i dla pospolitych userów jednak są to dwa rózne światy.
Pamiętam jak parę lat temu gdy ruszyły pierwsze internetowe serwisy gazetowe, wieszczono rychłą śmierć ich wersji papierowych. Tymczasem nie dość, ze nic takiego się nie stało to jescze bardziej nastapił ich rozwój poprzez zaisnienie tak zawanych gazet metropolitalnych. Darmówek rozdawanych wokół centralnych węzłów komunikacyjnych w dużych miastach. Artykuły są w nich krótkie liche i anonimowe najczęściej. Prowadzą je często duże dzienniki pod zmienionym szyldem (vide: Metro i Wyborcza). W ten sposób wychowują sobie czytelników tak samo jak dealerzy narkotyków. Najpierw damy ci darmoszkę, potem gdy się przyzwyczaisz i będziesz chciał więcej zaczniemy cię chargeować. Jednak ci co w nich pracują rzadko mają szansę trafić do pierwszoligowych tytułów, najczęściej przychodzą na staż studencki i albo na tym się ich kareira kończy bo bardziej opłaca się wziąść kolejnego napalonego studenta, któremu nic nie trzeba płacic
lub zostają z groszową pensją tyrając jak woły bez słowa dziękuję ze streony przełożonych. Próżne są ich nadzieje na karierę w mediach, no chyba, że wkręcą się w jakiś układ lub mają ciocię lub wujka w głównej gazecie. Reszta pozostaje bez szans na jakąkolwiek pozytywną zmianę. No chyba, ze jakimś cudem uda się zmienić pracę czyli tytuł w jakim pracują.
Wracając do zmian, wychodząc z tego światka medialnego na zewnątrz człowiek dziwnie się czuje, właśnie tak jak by przekroczył granicę między dwoma światami. W jednym celebrytów widzisz z bliska i na codzień jak normalnych ludzi na ulicy. W drugim są to poważne, niemalże posągowe postacie z telewizora, nadaje im się często rangę autorytetów i czeka na komentarz w każdej  sprawie. Jeśli dostatecznie długo tam pracujesz może ci się przydarzyć, ze sam zaczniesz postrzegać siebie jako VIPa i domagać się celbracji. W końcu jesteś w mediach i ci się należy nie;) Jednak nie wspomniałem o trzecim ze światów, ktory istnieje na pograniczu tych dwóch, to świat "fachowców" obsługujących media(producenci, wydawcy, kierownicy produkcji, prezenterzy itp) - to oni robią prawdziwą kasę, mają własne firmy i chałturzą wszędzie gdzie się da. To oni najbardziej nie lubią zmian, bo psują ich interesy i układy w których funkcjonują. Są stali i niezmienni, a przynajmniej do tego dążą. Inni są od nich zależni. Droga kariery tu własnie jak rzadko gdzie indziej wiedzie przez bujne życie towarzyskie stale trzeba kogoś znać i wiedzieć z kim zagadać by daną fuchę dostać.
Co do zmian ponownie to wszyscy na czele z politykami i działaczami piłkarskimi mówią, że tak być nie może, że potrzebne są wysokie standardy etyczne a korupcja i nepotyzm to prawdziwa plaga. Słowa, słowa, słowa. Czy tak było jest i będzie?? Czy tak byc musi?? Świat zmienia się nie ustannie. Widać to chociażby po telefonach komórkowych jakie mamy dziś a jakich używaliśmy jeszcze niecałą dekade temu. Dziś w dobie kryzysu ( czy on naprawdę istnieje?? bo ja go nie odczuwam a wszyscy o nim mówią:() to właśnie ci co przestrzegają normalnych zasad, mają swoje własne małe firmy, które powstały właśnie dzięki rozwojowi nowych technologii internetowych ( e-buy, youtube, blogspot) są najbardziej zagrożeni. to ich zmiany z kryzysem idące najbardziej dotkną. Ci co pracują gdzieś bo sa krewnymi lub znajomymi nic nie odczują, tym bardziej jeśli znajdują się w sektorze publicznym. 
Ja jednak nie chcę bać się zmian, chcę je traktować jako nowe szanse i pozytywnie wykorzystać, by móc z optymizmem patrzeć w przyszłość. Bo w końcu zmiany świadczą o tym, że stale jest ktoś, kto tym wszystkim rządzi. A nad wszystkimi szefami-głupcami, szefami-ignorantami, szefami-arogantami i jeszcze innymi, jest jeden szef najwyższy będący największą mądrością i miłością zarazem i to pozwala mi mieć uśmiech na twarzy w każdym czasie. 
Pozdrawiam gorąco moich czytelników jak i nowych gości, przepraszam za długi czas od ostatniego posta ale patrzcie pierwszą część tytułu a wszystko powinno być jasne czemu tak jest.
Na koniec jak zwykle polecam teledysk  tym razem:WWO feat Soundkail & Fu - "Nie boj sie zmiany na lepsze"
Pozdrawiam serdecznie,
H.

poniedziałek, 9 lutego 2009

Decorum czy jednak nie??

Fascynuje mnie ostatnio realizacja telewizyjna. Lubię patrzeć na kadrowania i ujęcia, zastanawiać się dlaczego realizator wizji wybrał własnie te a nie inne by opowiedzieć daną historię. W końcu każda sztuka to nic innego jak opowiadanie historii. Jest początek, środek i zakończenie. To łączy je wszystkie, ale sposóbów na opowiedzenie jednej i tej samej historii wydaje się być nieskończenie wiele. Pociąga mnie stara chrześcijańska zasada o ubości środków. Jak to jest że jednocześnie im mniej tym więcej?? Może chodzi o głebię przekazu?? Może własnie to jest najlepszą weryfikacją czy to co tworzę ma jakiś sens, przsłanie, jest wewnętrznie spójne?? Być może czasami pewne efekty są potrzebne by czemuś nadać mocniejszy akcent, ale w przypadku słowa pisanego co może nimi być??Ostatnio rzadko mi się zdarza sięgnąć po jakąś książkę beletrystyczną, za to częściej czytam te popularnonaukowe lub naukowe sensu stricto. Czyżby reality byłó ciekawsze niż fiction?? Przecież ja własnie uwielbiam S-F, ale dawno nie znalazłem już niczego na miarę Lema, Asimowa, czy Dicka. Być może jeszcze Ben Bova piszący swój długi cykl planetarny jest pociągający, ale gdzie inni??
Czy to jest tylko kryzys fabuły czy coś więcej?? Być może to jest tak, że u podstaw każdego dobrego S-F musi leżeć filozofia - pytania o rzeczy podtawowe. Czym jest człowieczństwo?( Blade Runner), czym jest rzeczywistość (Matrix)?, czy możliwe jest porozumienie między zupełnie róznymi kulturami/rasami(Fiasko, Kontakt)???Czym jest ewolucja (Niezwyciężony)???
Te pytania nie wyczerpują listy, więc jest jeszcze spore pole do zaorania w dziedzinie S-F. Więc czemu tak trudno trafić jakąś dobrą książkę z tego gatunku na liście?Może to kryzys formy a nie treść, w końcu czytelnictwo spada...Czyżby nadzieja była w nowych mediach?? Czy anime może zastapić książkę dla dziesiejszych dzieci internetu?? Krótka forma, dynamiczny przkaz i dobra fabuła a pod spodem nadal fundamentalne pytania: gdzie jest granica człowieczeństwa (Hellsing, Ghost in the Shell), czym jest przyjaźń i dojrzewanie (Naruto) czym jest miłość, czy istnieje przeznaczenie(Full metal Alchemist)?? Mam dylemat bo czy o tak poważnych pytaniach można mówić w tak trywialnej formie jak kreskówka??Gdzie tu zgodność stylu i treści, gdzie ubogie środki (animacja wydaje się nie mieć żadnych granic)?? A może to jest ucieczka przed czymś jeszcze gorszym, przed przeintelektualizowaniem, przed pseudosztuką, której już ani twórca ani odbiorca nie rozumie a jedynie jest to gra ideologii ponowoczesności?? Wydaje mi się, że przekaz musi mieć odbiorcę inaczej traci sens. Jeśli badamy radioteleskopami niebo to nadajemy na najbardziej uniwersalnej częstotliości tak by ci po drugiej stronie słuchawki mieli szansę usłyszeć ,że dzwonimy i zrozumieć co mówimy. Więc może kluczem jednak jest pchanie przez mainstremowy przekaz drugiego dna, tworząc taki palimpset. Może dlatego tak trudno napisać dobrą książkę czy opowiadanie, bo z jedenej strony ma się do opowiedzenia historię a z drugiej ona musi się sprzedać by mieć odbiorcę. Więc decorum pozornie przegrywa, czy tak jest oceńcie sami. Nie tak dawno była 90 rocznica wybuchu Powstania Wilekopolskiego, z tej okazji powstał "Poznańczyk" Peji zachęcam do posłuchania:http://www.youtube.com/watch?v=rYg4DzivXe4

niedziela, 8 lutego 2009

Rzemieślnik czy artysta??

Witam ponownie, piszę bo co poniektórzy mają pretensje, że reaktywowałem bloga a nie piszę na nim. Więc grzecznie dziś skuwam słowa, łącząc w zdania i wytapiam posta. To co piszę ta poetyka huty ma sens, albowiem istnieją dwie główne wizje twórcy: rzemieślnika i artysty. Ten pierwszy pracuje zawsze, niezależnie od weny tworzy to na co ma zlecenie. Wykorzystuje przy tym cały swój kunszt i warsztat jaki posiada, ale jest nadal najemnikiem. Ten drugi pracuje dla siebie, jest wolny, pracuje wtedy gdy ma natchnienie i robi dokładnie to co chce zrobić. Dziś wielu artystów mówi, że się nie wstydzi gdy występuje w reklamach, wszak zarabiają w ten sposób pieniądze, a żadna praca nie hańbi. To fakt nie hańbi, ale są też zajęcia, które nie przynoszą żadnej chwały tym co je wykonują. Czasami po prostu trzeba z czegoś żyć. Ale czy od razu trzeba dorabiać do tego ideologię?? To w porządku zrobić dobrą reklamę, która się dobrze sprzedaje. Jednak pod warunkiem, że sprzedaje się bo jest dobrze zrobiona a nie dlatego, że jest w niej znana twarz. W końcu reklama to branża medialna czyli też praca twórcza. Wobec czego pan reżyser czy scenarzysta bierze pieniądze za to by miało to jakiś poziom artystyczny powiedzmy. Jednak nie będę tu mówił jaka reklama jest zła a jaka dobra, nie bedzie też żadnej kryptoreklamy. Bardziej chcę pokazać pewne zjawisko, dotyczące znanych postaci dziś powiedzielibyśmy celebrytów. Wielu z nich swą pozycję zawdzięcza ciężkiej pracy i słusznie zbiera jej owoce w postaci nagród, hojnych honorariów czy sławy i uznania w oczch publiki. Jednak chcę powiedzieć o pewnym nowym typie celebryty - religinym. Jest w naszym kraju paru dziennikarzy, muzyków czy nawet księży robiących sobie PR swoją religijnością. Nie mnie ją oceniać, natomiast zastanawia mnie ile ta poza publiczna ma wspólnego z życiem zwykłego człowieka. Jest pewna granica, która obowiązuje zwykłych śmiertelników, natomiast celebrycie jej przkroczenie uchodzi zwykle na sucho. Bo to bardzo łatwo powiedzieć gwieździe - ja jestem wierząca i w niedzielę wyłączam komórkę bo niedziela jest dla Pana Boga. Znany muzyk też zostanie zrozumiany gdy powie, że w domu nie ma telewizora, bo to zjadacz czasu. Są też i dziennikarze co  gotowi zerwać z kimś współpracę, bo dana osoba popełniła literówke w słowie Pan Bóg. Jednak gdy spojrzymy na nasze: zwykłe, codzienne, szare życie to zastanówmy się ile w nim mamy miejsca na takie gesty?? Jeśli mamy go choć trochę to jesteśmy błogosławieni i dobrze, że tak jest. Jednak jesli nie mamy to najczęściej myslimy ale jak to odebraliby to nasi bliscy?? Pewnie uznają nas za pomyleńców czy wariatów, w najlepszym razie za ludzi o szalonej, heroicznej wierze. Chrystus w oczach Greków był głupkiem, Rzymianie mieli go za nieszkodliwego rozrabiakę, Żydzi za bluźniercę -  tylko uczniowie widzieli w nim Mesjasza. Jednak ci sami uczniowie nie byli już tak postrzegani wśród współczenych. Większość z nich żyła wśród ludzi prostych i utrzymywała się pracy własnych rąk - byli wikliniarzami, rybakami, cieslami. Cieszyła się uznaniem i autorytetem wśród bliskich, choć byli rzemieślnikami w pracy dnia codziennego. To w głoszeniu Słowa Bożego byli jak artyści, mówili wtedy gdy była potrzeba a nie wtedy gdy ktoś im kazał. Działali z potrzeby serca nie z wyrachowania. Mieli ten luksus bo utrzymawali się z pracy niezależnej od ich posługi jako nauczycieli, proroków, czy kapłanów. Ich wiara była autentyczna i nie miała nic wspólnego z pozą, nie powodowała przy tym, że inni uznawali ich za dziwaków. Dlatego mam spory dystans do naszych religijnych celebrytów. Cokolwiek, bym nie robił chcę pozostać w tym autetntyczny i normalny, by nie być freakiem i nie straszyć. A zachęcać swym przykładem osobistym. A dziś dedykuję wszystkim piosenkę WWO "U ciebie w mieście" gdzie padają słowa: "zarabiam bo gram, nie: gram by zarabiać":) I one są moim mottem chcę "zarabiać bo piszę a nie, pisać by zarabiać" 
Pozdrawiam wszystkich czytelników i czekam na komentarze!!

środa, 21 stycznia 2009

Powrót po latach

No więc wracam. Po dobrych kilku latach przerwy wracam do blogowania:)) Nie wiem, może niektórych to zmartwi a innych ucieszy, że będę pisał. A o czym?? Cóż to się okaże, zycie jest w końcu kopalnią tematów, wiem jedno - nie chcę by to był kolejny blog-pamiętnik, blog-reklama, blog-terapia czy jeszcze nie wiadomo co. Nie! Ja chcę pisać bloga by publikować. By tworzyć przekaz, i by miał on pewną jakość. By był komentarzem, oby cennym i trafnym, do współczesności. Do tego co się dzieje wokół nas, przy czym nie koniecznie chodzi mi tu o politykę przez duże P, a raczej o sferę przestrzeni publicznej. Mam nadzieję, że to co piszę znajdzie czytelników, mniejsza o to czy będą za czy przeciw moim poglądom, ważne by dawali odzew na to co piszę, nie koniecznie przez komentarze pod postami. Lepiej by pobudzało to innych do myślenia, do zadawania sobie pytań o to co i jak robimy dla Nas. Bo to co robimy ma zawsze wpływ na innych, nie zostaje bez echa nawet jeśli go nie słychać. Wobec czego podmiotem działań zawsze jestesmy My. Owo "my" to może być klatka w bloku, klasa w szkole, zespół w pracy czy każda inna grupa osób z jaką jesteśmy w relacji. Ale te grupy, to jeszcze nie społeczeństwo, to pewne społeczności, ale nie obywatelskie. Do nich nam jeszcze daleko. Dlaczego?? Bo samo słowo Obywatel źle się kojarzy, jeszcze z poprzednim ustrojem. Wogóle słowa przez duże S zatraciły swoje znaczenie, dlatego tak trudno dziś ich używać i staram się ich unikać. Czy mi się to uda?? Tego nie wiem, wiem natomiast, że dziś Słowo jest zagrożone. Próbuje się mu narzucić kaganiec, za pomocą prokuratury i sądów. Dąży się do tego, by pewne słowa wyrzucić z obiegu, nie pozwolić im zaistnieć w przestrzeni publicznej. Inne słowa próbuje się zastrzec dla pewnych grup czy osób, jeszcze inne po prostu celowo się niszczy nadając negatywne konotacje. I w takich warunkach ciężko jest publikować, ciężko jest przebić się z własnym poglądem na świat. Tym bardziej jeśli Twoje poglądy nie są zwykłą kalką z większego medium. Zachęcam do tego by mieć poglądy i je wyrażać, by nie być bezideowym, bezimiennym szarym członkiem tłumu. A tym samym zachęcam by pisać. Ja przynajmniej znów chcę to robić:) Wszystkim sympatykom i przyjaiołom dedykuję teledysk moich niemalże rówieśników z Molesty Ewenement: http://www.youtube.com/watch?v=_KVJnwUNXa8&feature=related

Pozdrawiam!!
h